Miały być chwałą, a stały się przekleństwem. Te płyty rozbiły największe zespoły!

2025-10-25 17:30

Niektóre albumy rockowe to monumentalne opowieści, które wydają się szczytem artystycznej wizji. Za kulisami często krył się jednak dramat, walka z ego i widmo bankructwa. To zaskakujące, dlaczego tak wiele rockowych albumów koncepcyjnych, zamiast nieść chwałę, stawało się gwoździem do trumny dla legend.

The Who

i

Autor: Materiały prasowe/ Materiały prasowe

Ambicja, która zabija. Jak „The Wall” i „Lifehouse” prawie zniszczyły legendy?

W historii rocka ambicja bywa mieczem obosiecznym. Z jednej strony pcha geniuszy do tworzenia dzieł wiekopomnych, z drugiej – potrafi wciągnąć ich w finansową otchłań. Na własnej skórze przekonali się o tym giganci z Pink Floyd, gdy budowali swój legendarny „The Wall”. Choć płyta okazała się komercyjnym tytanem, jej narodziny były prawdziwą drogą przez mękę, naznaczoną widmem bankructwa. Brytyjski fiskus deptał im po piętach, więc muzycy spakowali manatki i ruszyli na finansowe wygnanie, byle tylko uratować projekt. Co gorsza, trasa promująca album, zamiast podreperować budżet, wbiła w niego kolejny gwóźdź. Rozbuchana, monumentalna scenografia pożerała setki tysięcy dolarów, zamieniając koncerty w finansową czarną dziurę. Ironia losu? Jedyną osobą, która wyszła z tego tournee na plusie, był klawiszowiec Richard Wright. Krótko wcześniej wyrzucony z zespołu, wrócił na pokład jako najemnik, zgarniając stałą gażę bez ponoszenia ryzyka.

Jednak pieniądze to nie wszystko. Czasem cena za artystyczną wizję jest znacznie wyższa i płaci się ją własną psychiką. Tę gorzką prawdę poznał Pete Townshend z The Who, gdy próbował stworzyć „Lifehouse” – projekt, który w jego głowie miał przebić rozmachem legendarną rock-operę „Tommy”. Sesje w nowojorskim studiu zamieniły się w koszmar. Twórczy chaos potęgowany przez demony menedżera Kita Lamberta i perkusisty Keitha Moona, połączony z miażdżącym poczuciem artystycznej samotności, pchnął Townshenda na krawędź. W najczarniejszej godzinie tylko przytomność umysłu asystentki uratowała go przed tragedią. Townshend ostatecznie skapitulował, porzucając „Lifehouse”. Z jego zgliszcz, niczym feniks z popiołów, narodził się jednak jeden z największych albumów w historii rocka – potężny „Who's Next”.

Pink Floyd - 5 ciekawostek o albumie "The Wall"

Dyktator w studiu i zdrada rocka. Dwa albumy, które rozbiły wielkie zespoły

Jeśli piekło finansowe i psychiczne to za mało, wielkie koncept-albumy potrafiły rozpętać jeszcze jedno – wojnę domową w samym zespole. Klasyczny przykład to sesja nagraniowa Genesis do „The Lamb Lies Down on Broadway”. Peter Gabriel, owładnięty swoją surrealistyczną wizją, zamienił się w artystycznego dyktatora. Przejął stery nad całym projektem, spychając resztę składu do roli sesyjnych grajków. Frustracja gęstniała z każdym dniem, a oliwy do ognia dolewał fakt, że samozwańczy lider często po prostu nie zjawiał się w studiu. Czarę goryczy przelała trasa koncertowa. Gdy wszystkie światła reflektorów skierowały się na Gabriela, stało się jasne, że w zespole nie ma już dla niego miejsca. W 1975 roku drogi wokalisty i Genesis rozeszły się na dobre.

Bywało i tak, że koncept album, mimo iż wspiął się na szczyty list przebojów, okazywał się pocałunkiem śmierci dla zespołu, rozsadzając go od środka z powodu artystycznych tarć. Spójrzmy na Styx i ich płytę „Kilroy Was Here” z 1983 roku – to wręcz podręcznikowy przykład. Dennis DeYoung, niczym kapitan na okręcie, skierował grupę na synth-popowe wody, tworząc dystopijną opowieść, której hymnem stał się światowy przebój „Mr. Roboto”. Problem w tym, że nie cała załoga chciała płynąć w tym kierunku. Gitarzysta Tommy Shaw patrzył na to z rosnącym przerażeniem, uznając całą koncepcję za kiczowatą zdradę rock'n'rollowych korzeni zespołu. Gdy na trasie koncertowej zamiast rockowego potu polał się teatralny lukier, Shaw powiedział „dość”. Rzucił gitarą i odszedł, zatrzaskując drzwi za zespołem. Ta decyzja wrzuciła Styx na wieloletni boczny tor, udowadniając, że czasem nawet największy hit nie jest w stanie skleić pękniętego zespołu.