Lata 60. dziś większości z nas kojarzyć się będą z kontrkulturą hippisowską, czasem wojny w Wietnamie, światowym rozwojem popkultury, wielką sławą The Beatles i złotym okresem w historii muzyki, szczególnie biorąc pod uwagę rockową. Dekada ta to także moment intensywnej działalności licznych ruchów społecznych, przede wszystkim na rzecz praw kobiet, mniejszości rasowych i seksualnych i organizacji, zajmujących się przede wszystkim walką o pokój na świecie i zaprzestanie prowadzenia bezsensownych wojen, na których ginęli przede wszystkim młodzi, kierowani myślą o dobru ojczyzny, mężczyźni. Lata 60. to mimo tego wszystkiego czas niezwykle kolorowy, kojarzący się z hasłami "Make Love, Not War" czy "Peace, Love and Happiness", jednak już pod koniec tej dekady miały miejsce wydarzenia, które zaczęły przeczyć jej barwności i obecnemu wszędzie pokojowemu nastawieniu. 9 sierpnia sekta "Rodzina Mansona" dokonała makabrycznego zabójstwa w willi, należącej do Romana Polańskiego, życie w którym straciły cztery osoby, w tym żona reżysera, będąca wtedy w dziewiątym miesiącu ciąży aktorka Sharon Tate. Już wtedy wieszczono niechybnie zbliżający się koniec kolorowych lat 60. - ten symboliczny i bardziej wyrazisty miał jednak nadejść cztery miesiące później.
Problemy od samego początku
Na 6 grudnia 1969 roku zaplanowany został koncert, który miał się stać czymś w rodzaju mniejszej formy słynnego Woodstock. Pomysłodawcy, Spencer Dryden i Jorma Kaukonen zaprosili do współpracy grupy zupełnie gorące w tamtym czasie, The Rolling Stones i Grateful Dead, dość szybko line-up wzbogaciła formacja Jefferson Airplane, jednak początkowo całe wydarzenie miało problem ze znalezieniem miejsca, gdzie w ogóle mogłoby się odbyć. Dosłownie w ostatniej chwili Dick Carter zaoferował swój tor wyścigowy Altamont Speedway, co spowodowało pewne komplikacje natury logistycznej. Niemożliwe okazało się być zorganizowane przenośnych toalet, pomocy medycznej, odpowiedniej sceny, a co najważniejsze, odpowiedniej ochrony. To ten aspekt okazał się być kluczowy...
Co wydarzyło się w Altamont?
Ze względu na dość nisko umieszczoną scenę - i z pewnością ze względu na chęć zaoszczędzenia środków na wydarzenie, które zaplanowane zostało jako darmowe - o zabezpieczenie imprezy poproszeni zostali członkowie gangu motocyklowego Hells Angels, na czele którego stał Oakland Ralph "Sonny" Barger - ci jako zapłatę mieli otrzymać... piwo. Już wcześniej i Jefferson Airplane i Grateful Dead korzystali z "usług" gangu i wszystko odbywało się wtedy bez żadnych incydentów. Tym razem jednak skończyło się inaczej.
Początkowo wszystko szło dobrze - koncert rozpoczął Santana, podczas setu którego nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. W tym czasie już jednak członkowie Hells Angels pili swoją zapłatę, przez co bardzo szybko Ci, którzy mieli zapewniać innym bezpieczeństwo stali się do tego całkowicie niezdolni. Już na kolejnym pokazie zespołu The Ace of Cups, jego będąca w szóstym miesiącu ciąży wokalistka została uderzona w głowę rzuconą butelką, co skończyło się u niej złamaniem czaszki. Tłum wciąż się podburzał, a wraz z nim rzekoma ochrona. Niebezpiecznie zaczęło się robić, gdy ktoś przewrócił jeden z motocykli gangu, a jego członkowie zaczęli być agresywni wobec wszystkich, także wykonawców, o czym przekonał się Marty Balin z Jefferson Airplane. Kolejno na scenę wszedł zespół Crosby, Stills, Nash & Young, a jeden z muzyków, Stephen Stills został wielokrotnie dźgnięty nożem w nogę przez jednego z członków Hells Angels. Cała sytuacja robiła się coraz bardziej niebezpieczna, a jej apogeum nastąpiło podczas występu Stonesów...
Dzień, w którym zakończyła się dekada lata miłości?
Atmosfera nadal była gorąca, Mick Jagger dostał od kogoś w głowę, a fani próbowali się wedrzeć na scenie. W grupie tej był 18-letni Meredith Hunter, który wdał się w przepychankę z członkami Hells Angels. Mężczyzna został uderzony, ale ostatecznie dostał się w pobliże zespołu, a co gorsza, wyjął z kieszeni rewolwer kalibru 22. Gdy zobaczył to jeden z członków gangu motocyklowego, Alan Passaro, natychmiast wyciągnął nóż i dosłownie zadźgał młodego mężczyznę na miejscu. The Rolling Stones byli świadomi przepychanki, ale nie tego, że doszło do morderstwa i ostatecznie ukończył swój set.
Passaro został aresztowany i oskarżony o morderstwo, pewien dowód zapewnił mu jednak uniewinnienie. Cały koncert był kręcony przez Erica Saarinena, mężczyzna, jak się z z czasem okazało, uchwycił całe zajęcie na nagraniu, a na tym wyraźnie widoczne było niebezpieczne zachowanie Huntera i wyciągnięty przez niego rewolwer, którym ten machał w powietrzu. Po obejrzeniu tego materiału ława przysięgłych zdecydowała się uniewinnić członka Hells Angels, argumentując, iż ten działał w obronie koniecznej, tym bardziej, że sekcja zwołk Huntera wykazała, że ten był pod wpływem środków odurzających.
Udział gangu motocyklowego w koncercie, nieobliczalne zachowanie jego uczestników, cała masa agresji - wszystko to sprawiło, że wydarzenie natychmiast okrzyknięte zostało jako swoisty koniec ery hippisowskiej i całej kultury młodzieżowej lat 60. Koncert w Altamont został także zarchiwizowany przez filmowców Alberta i Davida Maysles, którzy zebrany materiał wydali w 1970 roku jako film dokumentalny, zatytułowany Gimmie Shelter. Został on skrytykowany jako tendencyjny dla The Rolling Stones i całkowicie pomijający tragiczne aspekty całej imprezy. Negatywny obraz Hells Angels ukazany w filmie doprowadził do tego, że na celu gangu znalazł się... Jagger. Ci mieli zaplanować jego morderstwo na początku lat 70., cały spisek spalił jednak na panewce. Po Altamont nic już nie było takie, jak wcześniej.