W Polsce od początku lat 90-tych słowo „sukces” odmienia się przez wszystkie przypadki. Kultura i społeczne normy stawiają nam od początku życia wysoko poprzeczkę: sukces w szkole, sukces w pracy, sukcesy na randkach, sukcesy w relacjach i oczywiście dzieci, które będą miały własne sukcesy. Od dwóch dekad mamy dodatkowo sieć i media społecznościowe, które tę presję potęgują. Przegrywasz? Odpadasz, przestajesz się liczyć. Tracisz znajomych, obserwujących, zasięgi i bogowie wiedzą, co tam jeszcze z wyznaczników fikcyjnego statusu. Na każdym etapie życia tłoczy się nam do głów, że liczy się tylko wygrana, sukces, że tylko zwycięzcy piszą historię. Oczywiście jest też mit charakterystyczny dla Polski, „gloria victis” – czyli wyższość moralna przegranych wobec zwycięzcy. To jednak tylko kolejna forma okłamywania się: przegraliśmy, więc wygraliśmy.
Tymczasem stwierdzenie: „przegrałem” ma w sobie ogromną wartość, bo pozwala wyznaczyć punkt zakończenia danej czynności, podsumować ją, rozejrzeć się w jakim jesteśmy miejscu życia i jeśli trzeba – dokonać zmian. Wbrew słynnym filmikom internetowych trenerów rozwoju osobistego nie każdy jest zwycięzcą. Na każdego z nich przypada mnóstwo przegranych i nic w tym złego. Tak samo jest choćby w muzyce rockowej, gdzie na każdy sukces jakiejś grupy najczęściej przypadają lata porażek innych projektów często tych samych muzyków. Uznanie porażki, wyciągnięcie z niej wniosków – to daje znacznie więcej niż oszukiwanie się, że i tak jesteśmy zwycięzcami. Nie udało się z tym projektem? Może uzbrojeni w doświadczenie przybijemy sufit z kolejnym. Znów nie wyjdzie? Może trzeba zajść od innej strony, a może cel, który sobie wyznaczyliśmy zwyczajnie nie jest dla nas dostępny? Bo przecież, wbrew temu co często sączy się nam z mediów, nie każdy może być kimkolwiek i nie wszystko jest możliwe. Im szybciej to zrozumiemy, tym szybciej przestaniemy się kopać z życiem i znajdziemy w nim swoje miejsce, gdzie uda się zarówno przetrwać jak i zrealizować coś o nas wzbogaci.
Muzeum Porażek w USA przypomina właśnie o tym, że droga do tego upragnionego sukcesu często usiana jest wieloma porażkami, że najwięksi się potykają i upadają. Przykłady? Choćby wynalazek, który miał zrewolucjonizować naszą cywilizację: Google Glass. Pamiętacie go jeszcze? Inteligentne okulary wprowadzające rzeczywistość rozszerzoną się po prostu nie przyjęły. Zaledwie kilka sektorów wykorzystało ich możliwości, ale wbrew zapowiedziom nie stały się częścią powszechnej kultury cyfrowej. Wielka rewolucja spaliła na panewce.
Następny ciekawy przykład z ekspozycji to Groove Stick, podwójne pałeczki perkusyjne, które miały pozwolić bębniarzom na jeszcze ciekawsze przejścia i rytmy na zestawach. Tymczasem trudno dopatrzeć się kogokolwiek, kto zdecydowałby się na grę tym dziwacznym wynalazkiem.
Wśród innych wielkich porażek znalazły się także: słynny „Cybertruck” Tesli (tak brzydki, że nikt go nie chce), polska gra komputerowa „Cyberpunk 2077” (na którą czekały miliony fanów, a informacje o niej potrafiły zachwiać notowaniami giełdy, jednak gdy wyszła okazała się pełna błędów), przenośny odtwarzacz winyli Sony Ps F9 (śliczny, ale szalenie niepraktyczny) czy urządzenie Peek (kieszonkowe do sprawdzania mediów społecznościowych, nie miało szans ze smartfonami).
Ważnym elementem wystawy jest ściana, gdzie goście mogą zostawiać karteczki z własnymi porażkami. Każda kolejna osoba, która tam zajrzy może zobaczyć, że takie doświadczenie nie jest obce całej ludzkości, a dzięki temu poczuć się lepiej. To nie jest tak, że jeśli coś Wam się nie uda świat się skończy, a wasze szanse przepadną na zawsze. Może właśnie to otworzy Wam inne drzwi, przez które przejście doprowadzi Was w dużo lepsze miejsce? Tego nie wie nikt dopóki się nie spróbuje. Najważniejsze jednak, by nie poddawać się terrorowi sukcesu i obezwładniającemu strachowi „a co jeśli mi się nie uda”.
Polecany artykuł: