Dziś, po tym jak w telewizji, stacjach radiowych i internecie ogólnoświatową sławę zdobywały obrazoburcze kawałki Spiknot, Marylin Mansona czy Behemoth utwór Rolling Stonesów może być co najwyżej bajeczką dla niegrzecznych dzieci. Jednak cofnijmy się do 1968 roku. Rok wcześniej w San Francisco miało miejsce Lato Miłości: tryumfalny pochód hippisowskiej kontrkultury z rock and rollem, pacyfizmem, wolną miłością i legalizacją narkotyków na sztandarach. Dla konserwatywnych mediów, polityków i grup społecznych był to „upadek wartości”.
Już wcześniej, w latach 50-tych, w USA nie brakowało propagandy ostrzegającej przed rock’n’rollem, który miał być narzędziem dekadencji i demoralizacji. Amerykańscy konserwatyści zarzucali komunistycznym szpiegom jego wspieranie.
Tymczasem w komunistycznej Polsce gatunek został zabroniony i na jego miejsce wprowadzono zatwierdzony przez władze bigbit.
Pod koniec lat 60-tych trwała nie tylko zimna wojna między mocarstwami, ale także inna wojna, która dzieliła fanów muzyki: rywalizacja The Beatles z The Rolling Stones. Pierwsi mieli image grzecznych chłopców, a drudzy niegrzecznych łobuzów. Pierwsi mieli interesować się sztuką i literaturą, a drudzy imprezami i niebezpiecznym (w oczach konserwatystów oczywiście) okultyzmem.
W 1967 w Wielkiej Brytanii ukazała się także powieść Michaiła Bułhakowa pod tytułem „Mistrz i Małgorzata”. Przeczytała ją i poleciła Mickowi Jaggerowi jego ówczesna partnerka Marianne Faithfull. Wokalista wielokrotnie później w wywiadach przyznawał, że to właśnie diabeł z tej książki jest bohaterem utworu. Każdy, kto zna tę historię wie, że nie można mu odmówić inteligencji i wrażliwości, choć jego czyny doprowadzają ludzkość do upadku. Keith Richards dodawał, że to piosenka o stawaniu twarzą w twarz z własnymi demonami, zmierzeniu się z nimi, by stać się lepszym.
Co ciekawe, piosenka z początku miała mieć inny tytuł (najpierw „Fallen Angels”, a potem „Devil”), a przede wszystkim tempo i nastrój. Jej pierwsze wersje, które powstawały w studio, utrzymane były w spokojnym folkowym tempie. Tymczasem ostatecznie, ponoć za sprawą Keitha Richardsa, utwór przyspieszono i zaaranżowano w rytmie nawiązującym do samby. Jak zawsze, na pograniczu gatunków powstają najlepsze dzieła sztuki, tak było i tym razem.
Pracy zespołu w studio nad przyszłym hitem przyglądał się Jean-Luc Godard. Francuski reżyser był jednym z najważniejszych przedstawiciela kina nurtu Nowej Fali, a jego filmy wywarły ogromny wpływ na kilka pokoleń twórców. Jednocześnie w swoich obrazach nawiązywał do filozofii egzystencjalizmu i marksizmu, co wpisywało się doskonale w rozkręcającą się w Europie kontrkulturę. Godard obserwował i filmował The Rolling Stones przy pracy w ich naturalnym środowisku. Nie ustawiał ich, nie ingerował, pokazał zwykłą twórczą pracę i zarazem prawdziwą twarz muzyków.
Jego film okazał się bezcenny z jeszcze jednego powodu. Podczas prac nad filmem z powodu błędu ekipy oświetleniowej doszło do pożaru studia nagraniowego i spłonął praktycznie cały sprzęt użyty do nagrania piosenki. Na szczęście taśmy z nagrań oraz filmowe przetrwały. Zobaczcie jak pracowali w studio The Rolling Stones wykuwając jeden z najważniejszych kawałków w historii rocka!
Oto fragment filmu, gdzie zaglądamy do studia:
Polecany artykuł: