Jeden z nowszych albumów zespołu, w swojej szczerości i warstwie emocjonalnej łączący się jednak z przełomowym debiutem. Śmierć żony, Deen i matki, Holly Marie Chavez, sprawiły, że Jonathan Davis ponownie postanowił potraktować muzykę jako najlepszą z możliwych form terapii. W efekcie mamy do czynienia z projektem pod pewnym względem niewygodnym w odbiorze, zwłaszcza patrząc na warstwę tekstową, z drugiej strony wciągającym pod względem muzycznym. Mocny, trochę kojarzący mi się z Nine Inch Nails, naprawdę nieoczywisty. Mimo tylu lat na scenie, grupa pokazała, zaledwie pięć lat temu, że ma jeszcze dużo do przekazania i pokazania światu.