Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) do 2030 roku, czyli naprawdę niedługo, depresja będzie najczęściej występującą chorobą na świecie. Na całym świecie odnotowuje się wzrost sprzedaży leków antydepresyjnych, wydłużają się kolejki do psychologów i psychiatrów. Niedawno pandemia pokazała jak straszliwie zaniedbano cały obszar lecznictwa jakim jest psychiatria dziecięca. Młodzi ludzie po przejściu przez dwa lata izolacji zaczęli znacznie częściej przechodzić epizody depresyjne i bywają one na tyle silne, że potrzebna jest pomoc ekspercka. A co z dorosłymi? Tutaj liczby także niepokojąco rosną. Według danych Forum Przeciw Depresji w Polsce choruje na nią około 1,5 miliona osób. Na świecie liczba ta sięga około 350 milionów.
Nawet jeśli coraz częściej można w mediach usłyszeć nieprzychylne komentarze w rodzaju „teraz jest moda na depresję”, lub „wszyscy teraz mają depresję” nie należy dać się porwać podobnej znieczulicy. Rozmawiamy o chorobie, która może i nie zabija bezpośrednio jak nowotwór jednak może popchnąć cierpiącą osobę do samobójstwa. Forum Przeciw Depresji dodaje, że wśród osób chorujących na depresję 40-80% chorych ma myśli samobójcze, 20-60% podejmuje próby samobójcze, a niestety aż 15% się to udaje.
W policyjnych komunikatach do mediów każdego dnia czytamy o przypadkach uratowania niedoszłego samobójcy w ostatniej chwili. Często takich interwencji w całej Polsce jest kilka dziennie, a w ostatnich latach coraz więcej. Policja poprawia sobie statystyki? Dla nas to kolejny czynnik pokazujący skalę problemu zdrowia psychicznego.
Najciemniej jest pod latarnią
Przykład trzech bohaterów kultury masowej, którzy mogli liczyć na niegasnący entuzjazm fanów, a jednak załamali się pod wpływem ciężaru choroby i odebrali sobie życie pokazuje, że depresja nie jest „złym humorkiem”, „chwilową zniżką formy” czy próbą kokieteryjnego zwracania na siebie uwagi. Potrafi być zamaskowana, skrywać się dosłownie „pod latarnią”, za uśmiechem, za sukcesem.
Już w 1979 roku Robin Williams rozmawiał z Dickiem Cavettem w jego programie telewizyjnym. Komik dopiero zaczynał swoją karierę, był już uznany na scenie, jednak swoje słynne role filmowe miał przed sobą. Już wtedy jednak uznawany był za szalenie pozytywnego, wesołego człowieka, z którym absolutnie nie wiąże się coś takiego jak depresja.
- Utrzymywanie tego potrafi być dość straszne – mówił o masce zrobionej z uśmiechu, którą aktorzy często noszą także poza sceną, ponieważ publiczność i krytyka oczekuje, że także po występie będą zabawnymi duszami towarzystwa. Tymczasem presja związana z takimi oczekiwaniami jest idealnym fundamentem dla pogłębiającej się depresji. Dla takiej osoby nie ma miejsca, gdzie mogłaby przyznać się do słabości, problemu, kryzysu psychicznego. Robin Williams przez wiele lat zmagał się z uzależnieniem od alkoholu i narkotyków. Wiele lat po wspomnianym wywiadzie, będąc już gwiazdą, Williams opowiedział przed kamerą ABC News o czymś, co stale mu towarzyszyło.
- Jest taki cichy głos, który mówi „skacz!”, to jest ten sam głos, który zachęca „tylko jeden!”. Nic go nie powoduje, on tam jest i czeka. Myślisz, że jesteś OK i nagle BIP! Już nie jesteś – mówił artysta. Dodawał, że jedynym sposobem jest prosić o pomoc, a to jest bardzo trudne.
By stało się możliwe, potrzebne jest odpowiednie otoczenie. To mogą zapewnić ludzie najbliżsi takiej osoby. To zadanie dla nas wszystkich: patrzeć, słuchać, być gotowym by w razie czego powiedzieć – jeśli coś jest nie tak, masz nas, pomożemy. Poklepywanie po ramieniu połączone z „poradzisz sobie”, „nie martw się”, „nie bądź smutny”, „zobacz jak inni mają gorzej” – to zdecydowanie nie jest to, co komukolwiek kiedykolwiek pomogło. Można mieć wszystko, ale depresja potrafi zatruć każde życie, nawet to pozornie najbardziej udane, a co dopiero pełne problemów i presji.
Dlaczego osoby cierpiące na depresję ukrywają ją pod maską wesołości i żartów?
Czynników jest wiele, z pewnością ma tut znaczeni fakt, że wychowuje się nas (zarówno mężczyzn jak i kobiety) do „radzenia sobie”, do bycia silnymi, niezależnymi i wydajnymi. Mamy być skuteczni i zwycięzcy. Niezależnie czy naszymi wzorami kulturowymi są wybitni wojskowi (zdobywanie, pokonywanie, obrona honoru), naukowcy (odkrywanie, przekraczanie granic), sportowcy (rekordy, medale, reprezentowanie kraju) czy osoby ze świata biznesu (zarabiać jeszcze więcej, multiplikować bogactwo do niewyobrażalnych poziomów) cały czas żyjemy w presji, która nie pozwala nam na słabość.
Zresztą, słowo „słabość” nie jest tutaj także odpowiednie, bo przecież z klucza ustawia rozmowę o naszym kryzysie psychicznym jako o naszej porażce, o tym, że sobie nie radzimy, nie starczy nam sił. Dlatego tak wielu ludzi nawet nie myśli o tym by przyznać się przed samym sobą do stanu depresyjnego, a co dopiero szukać pomocy. Psychiatra? Przecież nie jestem świrem! Psycholog? Bzdura, poradzę sobie, nie jestem beksą. Te ciasne kulturowe ramy, które w ciągu ostatnich lat na szczęście bywają już naruszane, prowadzą do tragedii.
Dlaczego zatem depresja ma tak często uśmiechniętą twarz? Dlaczego tak wiele osób z pierwszych stron gazet, „ze świecznika”, albo dusz towarzystwa się z nią zmaga? Eksperci wymieniają kilka czynników, które między innymi zgromadzili psychiatrzy z Verywell Mind.
Obawa przed obciążaniem innych
Jednym z częstych towarzyszy depresji jest poczucie winy. Jednym ze sposobów myślenia, która często uruchamia się w takich sytuacjach jest „nie chcę obciążać innych moimi kłopotami”, poczucie jakiegoś obowiązku zachowania pozytywnej maski wobec najbliższych i społeczeństwa. Dotyka to często osób, które same musiały opiekować się innymi, albo były dla nich psychicznym wsparciem przez wiele lat kryzysów. Nie mając pola do mówienia o sobie zwyczajnie nie wiedzą nawet jak to wyrzucić z siebie.
Wstyd
Dla wielu osób depresja jest powodem do wstydu, ponieważ świadczy o słabości. Takie osoby potrafią myśleć o sobie jako kimś „zepsutym”, „wadliwym”, osobą uszkodzoną, która powinna być w stanie „się ogarnąć”. To samonakręcająca się maszyna, która uniemożliwia wyraźne poinformowanie kogokolwiek o problemie. Przecież byłoby to, wedle takiej logiki, przyznanie się do słabości.
Zaprzeczenie
To także dość częsty objaw. Wiele osób wierzy, że dopóki jest w stanie utrzymać pozę lidera, wesołka lub inną atrakcyjną maskę, dopóty da sobie radę i da iluzja sama ją podtrzyma. Czują, że łatwiej jest im udawać, niż zmierzyć się z prawdą.
Obawa przed osądzeniem
Kiedy otworzysz się na temat swoich problemów i wyjdziesz zza zasłony scenicznej persony możesz sporo ryzykować – takie myślenie nie jest obce osobom w kryzysie psychicznym. Przykład? Nauczyciel, prawnik lub inna osoba wykonująca zawód wysokiego zaufania społecznego. Często towarzyszy temu presja na to by nie przyznawać się do problemów w obawie przed utratą pracy. Łatwiej schować się za uśmiechem.
Obawa przed byciem wykorzystanym
To z kolei wiąże się z brakiem zaufania. Odkrycie się przed innymi może przecież doprowadzić do tego, że oni wykorzystają to przeciwko mnie, prawda? Lepiej nic nie mówić i zmagać się w samotności, żeby tego nikt nie użył by jeszcze bardziej mi dołożyć.
Poczucie winy
Wśród osób zmagających się z depresją nie brakuje takich, które uważają, że nie maja prawa do kryzysu psychicznego. Przecież mają takie dobre życie, ludzie w innych miejscach świata cierpią głód, giną na wojnach, a tutaj jakaś depresja? Zatem znów, uśmiech staje się zasłoną, za którą można się schować i spełnić oczekiwania innych albo przynajmniej mieć takie poczucie.
Nierealne definicje szczęścia
Media tradycyjne, elektroniczne i społecznościowe zalewają nas informacjami o tym jak powinniśmy żyć, jak wyglądać, jak się czuć, ile zarabiać, jak się starzeć. Koszmarny aspiracyjny koktajl sączony do głów 24 godziny na dobę zarówno z programów jak i reklam. Nic dziwnego, że wiele osób wierzy w tak zdefiniowane szczęście oraz to, że jest przecież dostępne dla wszystkich. Następnie zderzenie z okrutną rzeczywistością rozwala misterną układankę i pozostawia z pustką i beznadzieją.
Perfekcjonizm
Kolejna odsłona efektów presji środowiskowej. Zaczyna się w domu, gdzie przecież chcemy zawsze zadowolić rodziców, zarobić na ich pochwały, entuzjazm, a czasem po prostu na to by nas zauważyli. Potem jest grupa rówieśnicza, nauczyciele i wreszcie środowisko pracy. Niekończący się egzamin z tego czy jesteśmy wystarczająco fajni, mądrzy, ładni, grzeczni i tak dalej. W takim życiu nie ma miejsca na przyznanie się do depresji.
„Był takim wesołym gościem”
Chester Bennington, wokalista Linkin Park, popełnił samobójstwo w 2017 roku. Miał wtedy status ikony muzyki rockowej, nagrania z jego udziałem sprzedawały się w milionach, a trasy jego zespołu obejmowały dosłownie świat dookoła. Trudno wyobrazić sobie większy sukces w muzyce. Do tego miał 41 lat, a to zapowiada jeszcze przynajmniej kolejne 20 na aktywność sceniczną. Niektórzy grali przecież znacznie dłużej. Tymczasem Bennington podobnie jak Williams przez lata zmagał się nie tylko z depresją ale i uzależnieniem od narkotyków i alkoholu. Często ucieczka w używki jest metodą zagłuszenia depresji, która odbiera chęć do życia, działania, poczucie wartości, dając w zamian jedynie poczucie beznadziei.
Teksty piosenek Linkin Park często dotykały trudnych tematów, także depresji. Jednak kolega z zespołu Chestera, Mike Shinoda mówił po jego śmierci, że gdy „wchodził on do pokoju od razu robiła się wesoła atmosfera, energia i to, co chcieliśmy wyciągnąć z danego koncertu”.
- Ogólnie był takim wesołym gościem – cytuje wypowiedź Shinody Billboard – był taki zabawny.
„Byłem pewien, że mi się nigdy coś takiego nie wydarzy”
Chester był także bliskim przyjacielem Chrisa Cornella. Trzeci bohater tego tekstu także był gwiazdą muzyki rockowej, a w nurcie grunge wręcz legendą. Jego głos definiował brzmienie Soundgarden oraz Temple of the Dog. Gdy minął szał na muzykę z Seattle, a w międzyczasie odszedł wokalista z Rage Against The Machine założył z jego pozostałymi muzykami Audioslave, który z wielkimi sukcesami zapisał się w rockowej historii. Nawet gdy zabierał się za muzykę popową, ku zgrozie rockowych fanów, radził sobie naprawdę dobrze i jego singiel „Part of me” z Timbalandem trafiał na parkiety klubów całego świata, nie wspominając o listach przebojów. W 2017 roku miał 52 lata i wydawało się, że pozostaje mu jedynie cieszyć się życiem, grać i śpiewać. Stało się inaczej.
Świat rockowy był w absolutnym szoku, gdy gruchnęła wiadomość o samobójstwie Cornella. Popełnił je zaraz po koncercie Soundgarden, które wróciło na scenę ze świetnie przyjętym albumem. Na pogrzebie artysty utwór Leonarda Cohena „Hallelujah” zaśpiewał Chester Bennington, ten sam, który dwa miesiące później odbierze sobie życie.
Cornell także w swoim życiu przeszedł przez czas uzależnienia od alkoholu i opioidów. Warto dodać, że ten rodzaj leków w ciągu ostatnich dekad w USA przepisywany był na potęgę przez lekarzy w całym kraju, często w sytuacjach, gdzie mogłyby zadziałać znacznie słabsze i mniej uzależniające leki. Przełożyło się to na masowy wzrost uzależnień od opioidów, nazywany dziś otwarcie kryzysem o zasięgu krajowym.
- Nie brałem narkotyków do przekroczenia progu 20 lat – mówił w wywiadzie dla SPIN – Niestety będąc dzieckiem dwojga alkoholików zacząłem sporo pić i to ostatecznie sprowadziło mnie do narkotyków. Często słyszy się, że palący marihuanę sięgają po ostrzejsze rzeczy. Ja uważam, że to alkohol prowadzi do wszystkiego, bo zagłusza poczucie strachu. Najgorsze eksperymenty robiłem będąc pijanym i nie przejmują się niczym.
Przez długi czas nikt nie przejmował się straceńczym trybem życia artysty, bo miał opinię silnego. W końcu wielu artystów z jego nurtu i zarazem znajomych odeszło przedwcześnie, jak Kurt Cobain, Shannon Hoon czy Andrew Wood. Cornell jednak „dawał sobie radę”.
- Aż w końcu moje osobiste życie wymknęło się spod kontroli – opowiadał w tym samym wywiadzie – Przeszedłem przez kilka lat depresji. Nie jadłem, piłem bardzo dużo, zacząłem brać prochy i w pewnym momencie masz tego dość. Byłem pewien, że mi się nigdy coś takiego nie wydarzy. Że będę w największych kłopotach, ale jakoś przeżyję. Jednak zdałem sobie sprawę, że nie jestem wyjątkowy. Jestem taki sam jak inni.
Depresja nie jest chwilowym smutkiem, dołem albo złym dniem. Nie jest też modą, trendem ani wykrętem. Jest chorobą o ogromnym zasięgu, która może zaatakować każdego. Na szczęście nie jesteśmy wobec niej bezbronni. Możemy zarówno szukać pomocy dla siebie jak i innych. Istnieje wiele organizacji rozpowszechniających naukowo zweryfikowaną wiedzę o tej chorobie. Na stronach Forum Przeciw Depresji, kampanii Twarze Depresji i wielu innych można znaleźć telefony i adresy, pod którymi znajdziemy pomoc i radę. Najważniejsze jednak by nie czekać, nie udawać, że „nie ma o czym rozmawiać”. Oraz nie ulegać nawet najlepiej spreparowanej masce, którą osoby w kryzysie mogą się zasłaniać. To nie jest tak, że one nie chcą pomocy, nie potrzebują jej. Muszą jednak wiedzieć, że mogą na Was liczyć.