Monsters of Rock w Chorzowie. To było przełomowe wydarzenie!
W 1980 roku w Wielkiej Brytanii narodziła się koncepcja festiwalu Monsters of Rock. Promotorzy Paul Loasby i Maurice Jones postanowili zorganizować jednodniową imprezę, na której grałyby największe zespoły związane ze światem hard rocka i heavy metalu. Na miejsce koncertu wybrano wieś Castle Donnigton, położoną 170 km na północny zachód od Londynu.
Festiwal okazał się sukcesem. W pierwszej edycji udział wzięło 35 tys. osób, a na scenie zagrali m.in. Saxon, Scorpions oraz – w roli głównej gwiazdy – Rainbow. Pierwotnie miało to być tylko jednorazowe przedsięwzięcie. Tak się jednak nie stało. Nie dość, że przez kolejne lata Monsters of Rock odbywał się w Wielkiej Brytanii (w 1988 miała miejsce rekordowa odsłona, w Castle Donnington bawiło się wówczas prawie 100 tys. fanów), to jeszcze festiwal dotarł do kolejnych europejskich krajów, a nawet na inne kontynenty.
W 1991 roku po raz pierwszy (i – jak się później okazało – również ostatni) wydarzenie zorganizowano w Polsce (odpowiadał za to Metal Mind Productions). 13 sierpnia MoR zawitał na Stadion Śląski w Chorzowie. Tego dnia publiczność mogła podziwiać AC/DC, Metallikę oraz Queensrÿche.
– To było pokoleniowe wydarzenie. Można by znaleźć podobieństwa do koncertu Stonesów w Warszawie w 1967 roku. Jednak w przeciwieństwie do koncertu ekipy Micka Jaggera – Metallikę i AC/DC mogła zobaczyć cała rzesza widzów, i to częściowo nawet za darmo, bo jak pamiętam na ostatnich kilka utworów bramy chorzowskiego stadionu zostały otwarte! – opowiada mi Michał Korzeniowski, świadek tamtych zdarzeń. – Niesamowita była nawet data, pokrywająca się z pielgrzymką Jana Pawła II do kraju. Koncert odbył się w czasie trwania Światowych Dni Młodzieży w Częstochowie i wizyty papieża w Krakowie. Pamiętam, że dworzec kolejowy w Krakowie wyglądał niczym piekło i niebo. Z jednej strony grupki pielgrzymów śpiewały "Barkę" z drugiej – załogi fanów metalu odkrzykiwały "Master, Master".
Nie da się ukryć, że był to pewnego rodzaju przełom. Co do tego nikt nie ma wątpliwości. – 4 czerwca 1989 roku w naszym kraju skończył się komunizm, a 13 sierpnia 1991 skończył się koncertowy komunizm. Nie chodzi o to, że wcześniej nie było u nas koncertów. Ale to były raczej ciekawostki, to nie było coś oczywistego. Monsters of Rock wprowadził nas na Zachód. Otworzył całkowicie nowy rozdział – powiedział, w rozmowie z Dziennikiem Zachodnim w 2021, Paweł Piotrowicz, dziennikarz muzyczny i filmowy Onetu.
Publiczność najbardziej czekała na Metallikę
Jako pierwsi – około 16:40 – na scenie zaprezentowali się muzycy z amerykańskiego zespołu Queensrÿche. Grupa, wykonująca metal progresywny, nigdy w naszym kraju nie cieszyła się jednak zbytnią popularnością. – Nie pamiętam nikogo, kto miałby ich t-shirt. Zresztą zespół szczególnie gorąco nie został przyjęty, tym bardziej, że godzina była wczesna. Dość powszechne było też rozczarowanie, że w roli gościa specjalnego nie wystąpili Acid Drinkers [zadecydowały o tym względy techniczne - przyp. red.] – dodaje Korzeniowski.
Następnie na Stadionie Śląskim zagrała Metallica. Mimo tego, że James Hetfield i spółka nie byli główną gwiazdą wieczoru, to właśnie na nich najbardziej czekała publiczność w Chorzowie. Co ciekawe: grupa dzień wcześniej wydała kultowy Czarny Album.
– Zespół grał z taką pewnością siebie, taką siła, charyzmą – samo patrzenie na nich robiło wrażenie. Hetfield na czarno, w kowbojkach, wyglądał jak olbrzym. Czuć też było od nich sympatię i szacunek. Widać było, że im się podobało, że czuli się, jak wśród przyjaciół, dla których chcą zagrać jak najlepiej – przyznaje Michał Korzeniowski.
Grupa pojawiła się na scenie o godz. 18:20. Z nowej płyty zagrali tylko dwa utwory: Enter Sandman (na samo otwarcie) oraz Sad But True. Resztę 80-minutowego setu wypełniły dobrze znane utwory (m.in. Creeping Death, Master of Puppets czy Seek & Destroy). Z kolei w trakcie One muzycy zaprezentowali efekty świetlne i pirotechniczne. W związku jednak z wczesną godziną koncertu i porą roku nie wywołały one "odpowiedniego" efektu...
Potężne nagłośnienie dało o sobie znać
W roli headlinera Monsters of Rock w Chorzowie wystąpili muzycy AC/DC. W 1991 roku australijski zespół był legendą z ugruntowaną pozycją na muzycznym rynku. Dlatego też grupa zaprezentowała na Stadionie Śląskim olbrzymi spektakl. Atrakcji nie zabrakło. Był olbrzymi dzwon (Hells Bells), nadmuchiwana lala (Whole Lotta Rosie), deszcz banknotów z wizerunkiem gitarzysty Angusa Younga (Moneytalks) oraz obowiązkowy wystrzał z armat (For Those About to Rock (We Salute You)).
– Grupa miała wtedy dobry czas. Opromieniona była sukcesem płyty "The Razors Edge" z nieśmiertelnymi hitami jak "Thunderstruck", od którego zaczęli koncert, czy "Moneytalks", które chóralnie odśpiewało 70 tysięcy gardeł – dodaje mój rozmówca. Zespół łącznie wykonał 18 utworów. Publiczność otrzymała swoistego rodzaju "greatest hits". Nie zabrakło Back in Black, You Shook Me All Night Long czy Highway to Hell.
Osoby, które były na polskim Monsters of Rock wspominają także o... potężnym nagłośnieniu. – Niesamowity był sound. Nigdy wcześniej nie słyszałem tak masywnego dźwięku, a co ciekawe – koncert AC/DC był jeszcze głośniejszy od tego Metalliki. Czułem go w brzuchu. Pod koniec z kolegą włożyliśmy sobie do uszu filtry z papierosów – wspomina Korzeniowski.
Początek czegoś nowego...
13 sierpnia 1991 roku w naszym kraju miała miejsce muzyczna impreza, która przeszła do historii. – O tym koncercie można napisać książkę. Ale słowa nie są w stanie zastąpić bezpośredniego udziału w takim wydarzeniu. Telewizja czy wideo też. Kto poskąpił pieniędzy na bilet, niech żałuje. Koncert był wart niedojadania przez parę dni – podsumował wysłannik miesięcznika Tylko Rock.
Był to początek czegoś nowego w Polsce. Gwiazdy z Zachodu coraz częściej zaczęły przyjeżdżać nad Wisłę. – Poczuliśmy wtedy, że o nas nie zapomniano. Że świat się zmienia, a my razem z nim. Powoli stawaliśmy się rynkiem w miarę atrakcyjnym. Oznaczało to, że znani artyści chcą u nas zarobić – podsumował, na łamach Dziennika Zachodniego, dziennikarz Leszek Gnoiński.