Choć od dwudziestu lat skład grupy jest ustabilizowany i niezmienny to wciąż fani pamiętają jak grupa grała z innymi muzykami na scenie, jaki styl prezentowała na kolejnych nagraniach, jak zmieniała się przez lata. Trzeba przyznać, że w swojej karierze grupa wielokrotnie eksperymentowała ze stylistyką, a życie prywatne muzyków i ich stan był nierozłącznie związany z tym co pisali i nagrywali. Biografię tej kapeli spisano wiele razy i jeszcze niejeden będzie to robił, zatem my w formie syntezy postanowiliśmy pokazać Wam 10 milowych kroków, a czasem i upadków, które doprowadziły Metallikę do miejsca, w którym jest dziś.
1. Wyrzucenie Davida Mustaine i zatrudnienie Kirka Hammeta
Nie było to pierwsze rozstanie w tej kapeli, jednak właśnie to odciśnie piętno na całej dalszej karierze grupy. Przez dekady będzie trwała zacięta rywalizacja między Metallicą, a stworzonym później przez Mustaine’a Megadeth. Na pierwszych dwóch albumach Metallici słychać jeszcze wyraźnie rękę rudowłosego gitarzysty, którego usunięto ze składu jeszcze w 1983 roku za nadużywanie alkoholu i narkotyków. Na jego miejsce wszedł Kirk Hammet, znany z Exodus i stał się jednym z najbardziej rozpoznawanych solistów świata metalu.
2. Album „Kill’em All”
Płyta, która zaczęła fenomen grupy, a według niektórych ortodoksyjnych fanów także zakończyła, bo potem nic dobrego już nie było. Grupa nagrała ją w 17 dni, a zajmujący się menadżerką Jon Zazula w związku z brakiem zainteresowania wytwórni muzycznych założył własny label by ją wydać. Miał dobrą intuicję, Metallica szybko zyskiwała fanów, co potwierdziła druga płyta.
3. Śmierć Cliffa Burtona
Burton był muzykiem, który dołączył do Metallici po odejściu (lub jak on sam mówił wyrzuceniu) Rona McGovney’a. Cliff grał wcześniej w zespole Trauma i miał opinię prawdziwego wirtuoza, który potrafił grać na basie lepsze solówki niż większość gitarzystów. Pokazał to zresztą na „Kill’em All” w utworze „Anesthesia (Pulling Teeth)”. W 1986 roku, gdy zespół jechał autokarem ze Sztokholmu do Kopenhagi podczas europejskiej trasy koncertowej doszło do wypadku, w którym zginął Burton. Był to potężny cios dla grupy, bo basista nie tylko był świetnym instrumentalistą, ale też inspirował treści utworów. To dzięki niemu muzycy sięgnęli po prozę Howarda Phillipsa Lovecrafta („Call of Cthulhu”, „The Thing That Should Not Be”) i twórczość Misfits, których maskotkę, Karmazynowego Ducha, Burton miał wytatuowanego na ramieniu. Następcą muzyka zostanie Jason Newsted, który w 1986 nagrał partie basowe na najsłynniejszą płytę grupy Flotsam & Jetsam, „Doomsday for the Deceiver”.
4. Teledysk „One”
W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych telewizje muzyczne miały ogromną pozycję, a dobry teledysk potrafił zdziałać cuda w promocji grupy. „One” Metallici z wykorzystanymi fragmentami filmu „Johny poszedł na wojnę” (na podstawie książki o tym samym tytule) stał się potężnym antywojennym manifestem i przegrał o dominację w świecie rocka jedynie z Guns and Roses i ich wideoklipami. „One” pochodził z płyty „… And justice for all”, która przyniosła wiele dobrych kompozycji i pokazała jak muzycy podchodzili do nowego basisty, którego partii praktycznie nie słychać na finalnym miksie. Przez wiele lat dawali mu do zrozumienia, że jest zastępcą kogoś lepszego od siebie, choć Newsted nie ustępował (i dalej nie ustępuje) talentem najlepszym metalowym basistom. W końcu nie wytrzyma presji oraz mobbingu i odejdzie w 2001 roku.
5. Zmiana wizerunku i brzmienia
Czarny album z 1991 roku był pod wieloma względami wyjątkowy. Stanowił most między thrash metalową przeszłością, a nowym hard rockowym kierunkiem kapeli. Okładką nawiązywał do białego albumu The Beatles niczym jego antyteza. Muzycy ścięli włosy, a ich ballada „Nothing Else Matters” (nie pierwsza w dorobku, ale najsłynniejsza) pokazała wrażliwszą stronę amerykańskich zakapiorów. Coś się zmieniło i choć tak naprawdę ta płyta otworzyła Metallice drzwi do całego świata, to spora część metalowego świata odwróciła się od grupy. Kolejne płyty: „Load” oraz „Re-load” miały sporo udanych kompozycji i dobrych klipów, zjednały zespołowi fanów i dały komercyjny sukces, ale jednocześnie jeszcze bardziej oddaliły od metalowych korzeni.
6. Proces z Napsterem
Serwis internetowy umożliwiający ściąganie muzyki na początku millenium stał się prawdziwą sensacją. Motorem sprawy był Lars Urlich, który ujawnił listę z nazwiskami aż 350 tysięcy osób, które miały ściągać piosenki Metallici. Dokument pokazał podczas zeznawania przed Komisją Sądowniczą Senatu Stanów Zjednoczonych. Efektem tego była fala krytyki ze strony fanów, którzy poczuli się zdradzeni przez swojego idola, który „doniósł na nich służbom”. Dochodziło nawet do akcji publicznego niszczenia albumów grupy przed budynkiem sądu, gdzie odbywała się rozprawa, a do Ulricha przylgnęła łatka człowieka cynicznego, wyrachowanego i bezwzględnego.
7. Terapia i powrót
W czasie odejścia Newsteda grupa składała się praktycznie z ludzkich wraków. Wyniszczeni ciągłymi trasami i sesjami nagraniowymi członkowie kapeli zmagali się z nałogami, depresją i konfliktami między sobą. Można powiedzieć, że jedną z osób, która uratowała grupę był terapeuta i trener Phil Towle, z którego pomocy skorzystała cała pozostała trójka. Ich drogę do zdrowia dokumentuje film „Some kind of a monster”, który pokazuje od środka zgniłą rzeczywistość gwiazd i to jak powoli zmienia się ona na lepszą. W międzyczasie do składu dołącza Robert Trujillo, wybrany spośród wielu kandydatów i kandydatek, którzy przychodzili na przesłuchania. Trujillo miał imponujący warsztat wyniesiony z Suicidal Tendencies i Infectious Grooves. Grupa zabrała się do pracy nad nowym materiałem, a fani wyczekiwali z niepokojem co z tego będzie. Wydany później „St. Anger” okazał się straszliwym zawodem dla miłośników Metallici. Muzycy poszli w stronę nowoczesnego grania, utwory były nieznośnie długie i nudne, pozbawione melodyjności i solówek, a brzmienie perkusji Ulricha (szczególnie werbla) stanie się synonimem porażki. Po latach warto tę płytę traktować jako element procesu terapii, bo słychać w jej brzmieniu, kompozycjach i tekstach, jak grupa wylewała z siebie emocjonalny brud zgromadzony w ostatnich latach. Gdy już to wypluła, mogła iść dalej.
8. Rick Rubin na białym koniu, który zarżał zbyt głośno
Rick Rubin to legendarny wręcz producent muzyczny, który stał zarówno za gigantami świata rocka jak i rapu. Tworzył brzmienie Beastie Boys, Run DMC, AC/DC, Red Hot Chilli Peppers, Slayera, to on stał za powrotem na sam koniec życia do statusu kultowej gwiazdy Johnny’ego Casha odzierając go z kiczu sceny country i wydobywając z niego przejmującą życiową prawdę w prostych piosenkach. To właśnie Rubin miał pomóc Metallice „wrócić do siebie”, a efektem tego była płyta „Death Magnetic”. Owszem, sporo się zmieniło, fani metalu przypomnieli sobie, że jednak ta ekipa wyszła z ich sceny, media także były przychylniejsze. Jedyne, na co wszyscy narzekali to… głośność. Jak to, że metal za głośno? Przecież wcześniej narzekano, że się zmiękczyli. Tak, ale „Death Magnetic” brzmi tak, że praktycznie na każdym zestawie nagłośnieniowym słychać przesterowanie dźwięku. To pokłosie tak zwanej „wojny głośności”, gdzie w pogoni za mocą ustawiano w studiach kompresory by pompowały poziom dźwięku i spłaszczały dynamikę. Efektem jest coś co jest w stanie przebić się nawet na kiepskich słuchawkach w głośnym pociągu, ale brakuje mu dynamiki między cichszymi i głośniejszymi dźwiękami oraz naturalności. Tu akurat Rick Rubin przesadził, choć Lars Urlich pytany o brzmienie był z niego zadowolony.
9. Koncerty Wielkiej Czwórki Thrash Metalu
Zaczęło się w Polsce, gdy na lotnisku Bemowo w ramach Sonisphere Festival wystąpiły razem cztery zespoły uznawane za fundamenty amerykańskiej odmiany gatunku: Metallica, Slayer, Megadeth oraz Anthrax (niektórzy woleliby widzieć tu Testament lub Exodus, ale klamka zapadła, a grupa Scotta Iana zagrała doskonale). Po tym występie zagrali jeszcze w tym składzie 13 razy, a całą trasę zwieńczyło DVD zarejestrowane w Bułgarii: „The Big Four: Live from Sofia, Bulgaria”. Było to wielkie międzynarodowe święto fanów metalu, które gromadziło wszystkich, niezależnie od tego czy kochali weteranów lat 70-tych, wojowników lat 80-tych, brutalnych zakapiorów z 90-tych czy nowoczesnych z nowego millenium. Metal był znów na topie.
10. Powrót do dzieciństwa
Wydany 14 kwietnia 2023 album „72 seasons” jest klamrą spajającą całą karierę grupy, choć przecież nie jest powiedziane, że to ostatnie słowo Metallici. Na płycie słychać powrót do muzycznych korzeni, riffy dosłownie przepisane od Diamond Head, Motörhead i wiele innych wykonawców lat 80-tych, na których wychowywały się przyszłe gwiazdy. Tytuł także nawiązuje do pierwszych lat życia, gdy poznajemy swoje pasje i muzykę, która zakorzeni się w nas na całe życie. Czterdzieści lat po „Kill’em All” muzycy wrócili w wyobraźni do swoich dziecięcych pokoi, spojrzeli na siebie z dystansu: ze zrozumiem i sympatią. To nie jest już grupa narwańców z początku kariery, doświadczonych gwiazd z czasów czarnego albumu czy wyniszczonych i dręczonych problemami dawnych idoli z epoki „St. Anger”. Dzisiejsza Metallica nie musi nikomu niczego udowadniać, można ją lubić lub nie, ale nie można jej odmówić, że jest jednym z największych fenomenów muzyki rockowej w historii.